Święty Gaj

08 kwi 2013
Jan Gać
 

Przykładem św. Wojciecha stanąłem na wysokim brzegu Wisły, w wiosce Gorzędziej, położonej sześć kilometrów od szosy prowadzącej ze Stargardu Gdańskiego do Malborka. Jest tam niewielki kościółek, cały z cegły, wzniesiony w tym powszechnym na Pomorzu stylu pruskiego gotyku. Obsługiwaną obecnie przez karmelitów bosych świątynię wzniesiono na miejscu, skąd św. Wojciech, w drodze do gdańskiego grodu, miał oglądać ziemię Prusów. Tak przynajmniej mówi starodawna tradycja. Być może na tym wyniosłym, lewym brzegu Wisły, która odgradzała Słowian od Prusów, mogła znajdować się jakaś słowiańska adoratornia, gdzie czczono wiekowy dąb, może jakiegoś trójgłowa lub inne bóstwo wyrąbane w pniu drzewa.

Dlaczego biskup Wojciech nie pozostał na słowiańskiej ziemi, w X wieku pogrążonej przecież ciągle jeszcze w mrokach pogaństwa, lecz udał się z misją do dzikich, wojowniczych Prusów, których języka nawet nie znał? Czy rzeczywiście chodziło mu o nawracanie pogan? A może pragnął zdobyć palmę męczeństwa?

W odnalezionym w 1860 r. dokumencie z XI wieku, Passio Sancti Adalberti, zawarty jest opis śmierci św. Wojciecha, który w gronie towarzyszy wkroczył już na ziemię Prusów, płynąc z Gdańska łodzią po wodach Zalewu Wiślanego, tysiąc lat temu o innych konturach niż obecnie.

Gdy wszyscy spali, nadbiegli wściekli poganie, rzucili się na nich z wielką gwałtownością i skrępowali wszystkich. (…) Z rozwścieczonej zgrai wyskoczył zapalczywy Sicco i z całych sił, wywijając ogromnym oszczepem, przebił na wskroś jego serce. Będąc bowiem ofiarnikiem bożków i przywódcą bandy, z obowiązku niejako pierwszą zadał ranę. Następnie zbiegli się wszyscy i wielokrotnie go raniąc, nasycili swój gniew. Zbiegli się zewsząd okrutni barbarzyńcy, z nienasyconą jeszcze wściekłością oderwali od ciała szlachetną głowę i odcięli bezkrwiste członki. Ciało pozostawili na miejscu, głowę wbili na pal i wychwalając swą zbrodnię, wrócili wszyscy z wesołą wrzawą do swoich siedzib.

Na miejsce męczeństwa wskazuje się Święty Gaj, maleńką wioskę położoną nieco ponad dziesięć kilometrów na północ od Dzierzgoni, jedynej większej miejscowości w okolicy. Udałem się tam z Kwietniewa, innej drobnej wioszczyny z niezwykle charakterystycznym kościołem pokrzyżackim. Obie wioski łączy utwardzona tłuczniem droga w scenerii lekkich, morenowych wzgórz pokrytych lasami na przemian z ciągnącymi się aż po horyzont polami, w czerwcu kwitnącymi na żółto od rzepaku. Przecudny kraj!

Skromniutki kościółek z cegły, zwieńczony pruską attyką z niszami, tak charakterystyczną dla Pomorza, stoi na skraju wioski. Przy nim cmentarz. Nad wejściem do kościoła ogromny napis na płótnie: Witaj Strudzony Pielgrzymie. I granitowa płyta komemoratywna na ścianie: Miejsce Męczeństwa św. Wojciecha Biskupa Męczennika 23.IV.997 roku. Wszystko wygląda tu na nowe, tak na zewnątrz, jak i w środku: skromny ołtarz, współczesne malowidło ukazujące św. Wojciecha w szatach liturgicznych przy chrzcielnicy, relikwiarz z kością palca męczennika, sprowadzoną z Gniezna w 1986 r., kiedy kościółek otrzymał tytuł sanktuarium mocą dekretu Prymasa Polski, kard. Józefa Glempa. Stara jest tylko chrzcielnica datowana na XIII wiek, wykopana na okolicznych łąkach. Co ona tam robiła? Zapewne ma związek z Krzyżakami, kiedy to zakonni rycerze przystąpili do nawracania Prusów, ale już nie łagodnością słowa, lecz pod przymusem. To wtedy, w pierwszych dekadach XIV wieku, kiedy okoliczną ludność zdołano już jako tako schrystianizować, wystawili Krzyżacy pierwszy kościół w Świętym Gaju. Dokonał tego komtur z Dzierzgonia, ten sam, który założył tutejszą wieś na prawie niemieckim.

Męczeńska śmierć św. Wojciecha okazała się błogosławieństwem dla Polski, tym bardziej że zbiegła się ze sprzyjającą sytuacją na arenie międzynarodowej. Oto do grobu świętego przybył trzy lata później cesarz Otto III, a pielgrzymka ta zaowocowała erygowaniem czterech nowych biskupstw w Polsce i podniesieniem biskupstwa w Gnieźnie do rangi arcybiskupstwa, na czele którego stanął rodzony brat świętego, Radzim- Gaudenty. Co więcej, Kościół w Polsce został poddany bezpośrednio papieżowi, a nie biskupom niemieckim.

Historia alternatywna. Czy ma sens? Może tak, może nie, warto się jednak zastanowić choćby nad taką sprawą: gdyby tak plemienny wódz Prusów, śladem Mieszka, pozwolił się Wojciechowi ochrzcić, jakże inaczej wyglądałyby dzieje tego ludu. Może by przetrwał do dnia dzisiejszego? A i dzieje samej Polski wyglądałyby inaczej. Zapewne Konrad z Mazowsza nie musiałby sprowadzać na rubieże swojego księstwa rycerzy krzyżowych ze szpitala Domu Niemieckiego Najświętszej Maryi Panny w Jerozolimie. A skoro by ich nie było na Ziemi Chełmińskiej, w późniejszych wiekach nie powstałoby państwo krzyżackie i wszystko to, co stało się konsekwencją jego istnienia. Ale czy człowiek jest w stanie przewidzieć następstwa swoich decyzji i swoich czynów, również tych podjętych w dobrej wierze?

 

Warto odwiedzić