List przeciw cenzurze

21 mar 2014
Filip Musiał
 

Ograniczenia przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzenie cenzury prasowej stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej. Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polskiej polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez konstytucję państwa polskiego i zgodnych z dobrem narodu – w takich słowach w marcu 1964 r. zwróciło się do premiera PRL Józefa Cyrankiewicza 34 intelektualistów.

Dzisiaj tekst tego listu wydaje się nam banalny i oczywisty. Jednak 50 lat temu wywołał burzę i stał się powodem represji wobec części z podpisujących go osób.

 

Powszechny bunt

Wśród sygnatariuszy pisma znaleźli się m.in. pisarze – w latach socrealizmu wspierający władzę komunistyczną – tacy jak Jerzy Andrzejewski, Maria Dąbrowska czy Mieczysław Jastrun, literaci i dziennikarze opozycyjni, jak Paweł Jasienica, Stefan Kisielewski czy Jerzy Turowicz, ale także wybitni intelektualiści i naukowcy, jak np. Karol Estreicher, Jan Parandowski, Stanisław Pigoń i Władysław Tatarkiewicz.

Inicjatorom napisania listu chodziło właśnie o ukazanie powszechności intelektualnego buntu. O zebranie pod listem nazwisk osób reprezentujących nie tylko zróżnicowane środowiska ideowe, ale także różne dziedziny kultury, nauki i sztuki. Był to wyraz dość powszechnego w środowiskach intelektualnych odrzucenia polityki kulturalnej w wykonaniu Władysława Gomułki i jego ekipy. Gomułka, który doszedł do władzy na fali „odwilży” z połowy lat 50., był dla milionów Polaków – wbrew zdrowemu rozsądkowi – uosobieniem nadziei na demokratyzację reżimu. Zjawisko to do dziś nie jest do końca zbadane. Polska „odwilż” została co prawda opisana, ale nie wyjaśniono, jak doszło do tego, że tak wiele osób, w tym wybitne postacie polskiej nauki i sztuki – także ze świata opozycyjnego czy emigracji – uwierzyły w miraż gomułkowskiej zmiany. Jak można było przyjąć, że aparatczyk sprawujący władzę w partii komunistycznej w okresie największych represji stanie się reformatorem systemu, który sam współtworzył. Przecież Gomułka – o czym w 1956 r. pamiętano – był sekretarzem generalnym partii komunistycznej do 1948 r. To on nadzorował walkę z pozostałościami Polskiego Państwa Podziemnego, a potem opozycji i podziemia niepodległościowego. Był obok Bolesława Bieruta głównym wykonawcą moskiewskiego planu tworzącego z Polski satelickie państewko, jedno z ogniw sowieckiego imperium zewnętrznego. Co prawda potem stał się jedną z ofiar systemu, który współtworzył, ale nie zmniejszyło to jego współodpowiedzialności za przelaną krew i doznane cierpienia tych, którzy dążyli do wolności, do odbudowy niepodległego kraju. Tym bardziej, że – o czym się dziś zapomina – Gomułka został odsunięty od władzy w wyniku „sporu w rodzinie”. Miał po prostu odmienną wizję skomunizowania Polski. Bierut uznawał, że trzeba wiernie naśladować Sowiety, Gomułka zaś – przytomnie – zwracał uwagę na polską specyfikę, która w jego przekonaniu sprawiała, że pewne mechanizmy sprawdzone w ZSRR nie będą skuteczne nad Wisłą. Był więc raczej ofiarą własnej nadgorliwości, poszukiwania skuteczniejszego sposobu zniewolenia kraju, a nie bohaterem w sporze z totalitarnym imperium.

Po tym, gdy w 1956 r. powrócił na fotel szefa partii komunistycznej w Polsce, powoli zaczął „dokręcać śrubę”. Hasła „odwilży”, będące wyrazem dążeń milionów Polaków, były dla niego jedynie instrumentem mającym go wprowadzić do budynku KC PZPR. Po osiągnięciu celu szarpnął za cugle, z wolna odzyskując kontrolę nad aparatem politycznym, a później społeczeństwem. Kolejne miesiące i lata rządów Gomułki stały się więc dla Polaków okresem rozczarowania i niespełnionych nadziei. Co prawda nie było już powrotu do krwawych represji charakterystycznych dla pierwszego piętnastolecia „ludowej” Polski, ale nie było też mowy o swobodach obywatelskich czy wolności słowa. Te pozostały na sztandarach „odwilży” obok innych niedotrzymanych obietnic.

 

Słowem w cenzurę

Gomułkowski reżim budził więc coraz większą niechęć. Kolejne posunięcia jego ekipy zacieśniające swobodę działania, sznurujące gorset komunistycznej propagandy i ideologii powodowały rosnącą frustrację tych, którzy swymi nazwiskami podżyrowali operację powrotu Gomułki do władzy. Zaostrzanie cenzury, ograniczanie ilości papieru przeznaczanego na książki, promowanie literatów i intelektualistów sławiących reżim, nieskrywana nieufność Gomułki do intelektualistów przechodząca w ich jawne lekceważenie – to wszystko stanowiło podglebie zorganizowanego buntu. Buntu, który przyjął formę epistolarną – listownego protestu.

Inicjatorem napisania listu był poeta, satyryk i publicysta Antoni Słonimski, wspierany wydatnie przez historyka literatury i także publicystę Jana Józefa Lipskiego. Słonimski napisał tekst, a Lipski organizował zbieranie podpisów pod nim. Na wielu sygnatariuszy listu spadły później represje – niektórych objęto zakazem druku, innym – pod różnymi pretekstami – starano się wytoczyć sprawy karne. Część sygnatariuszy pod naciskiem władzy podpisała się wkrótce pod propagandowym kontrlistem opublikowanym w „The Times”, broniącym władzy komunistycznej i atakującym – nie wiadomo dlaczego – Radio Wolna Europa. W ten sposób właściwie unieważnili swój wcześniejszy protest. Ma to znaczenie z punktu widzenia ich biografii, sprawia, że dziś ocenimy ich jako ludzi słabych. Nie zmienia to jednak faktu, że „List 34” stanowił istotny przełom. Był przejawem swoistego porozumienia ponad podziałami przeciw komunistycznej dyktaturze. Zapoczątkował też długą listę kolejnych epistolarnych sprzeciwów wobec działań reżimowych władz, które miały ogromne znaczenie dla budowania społecznej świadomości.

 

Warto odwiedzić