O Andrzeju, który Chiny pokochał

28 paź 2015
Ewa Radomska
 

Działo się to dawno, dawno temu. Świat wtedy wyglądał zupełnie inaczej – o samochodzie, samolocie, telewizji, telefonie nie było mowy, bo nikt nie pomyślał nawet, że aż tyle wynalazków możliwe jest w umyśle człowieka.

Za to zajmowano się jego duszą. Chciano, aby była ona jak najbliżej Boga i z Niego czerpała siłę i mądrość życia. Aby od Niego uczyła się miłosierdzia i przebaczenia. Aby to Bóg, Stwórca nieba i ziemi, chronił dusze przed grzechem, a po śmierci wprowadzał do królestwa Bożego.

Na dalekiej Litwie, w wiosce Rudomina, urodził się mały chłopczyk. Dano mu na imię Andrzej. Był ładnym dzieckiem, które wyrosło na dorodnego młodzieńca. Naukę rozpoczął w szkole elementarnej, a potem został wysłany do jezuickiego kolegium w Wilnie, gdzie się uczył gramatyki i logiki. Okazał się bardzo dobrym uczniem, a wręcz uznano go za jednego z najlepszych studentów Uniwersytetu Wileńskiego oraz zaliczono do grona wybitnych absolwentów tej uczelni.

Nie trzeba mówić, jak bardzo cieszył się z tego jego ojciec i jaki był dumny z syna, którego przyszłość jawiła mu się w najpiękniejszych barwach: dalsze studia, może prawnicze, kariera polityczna, wszak sam był burmistrzem wileńskim, dobry ożenek, no i oczywiście w związku z tym dalsi potomkowie zacnego rodu Duchów, herbu Trąby... Ale w życiu już nieraz tak bywało, że marzenia rodziców co do przyszłości ich pociech nie pokrywały się zupełnie z wyobrażeniami dzieci...

Gdy ojciec Andrzeja zauważył z niepokojem, iż syn zanadto lgnie do służby Bożej zamiast myśleć o swojej karierze, wysłał go na uniwersytet do Moguncji, a potem do Louvain, z nadzieją, że tam zapomni o rodzącym się w nim powołaniu. Jednak Andrzej nie wytrwał tam długo. Próbował studiować prawo cywilne, ale myśl, aby wstąpić do zakonu jezuitów, stała się tak natarczywa, że niebawem powrócił do rodzinnego domu. Tam spotkał się raz jeszcze z naciskiem rodziców, aby poświęcił się karierze politycznej, a zrezygnował z pójścia do klasztoru. Wkrótce ojciec zmarł. Rodzina postanowiła więc jak najszybciej ożenić Andrzeja, który odziedziczył majątek, wynajdując dziewczynę z szanowanego, szlacheckie go, litewskiego rodu. Ustalono nawet datę ślubu. Andrzej w dniu, w którym miał zawrzeć związek małżeński, opuścił rodzinny dom, udał się do Wilna i wstąpił do jezuitów. Tam też dokonał darowizny odziedziczonej majętności na rzecz nowicjatu jezuickiego w Wilnie. Sam zapragnął żyć skromnie, ubogo i całe swoje życie oddać służbie Bogu.

Od tego momentu zaczęła się nowa droga jego życia. Po dwóch latach nowicjatu Andrzej Rudomina złożył śluby zakonne i rozpoczął studia teologiczne w jezuickiej Akademii Wileńskiej, a następnie w Rzymie. Po dwóch latach otrzymał święcenia kapłańskie i postanowił udać się do Indii.

W Indiach jezuici skupili się przede wszystkim na pielęgnowaniu chorych, zajmowali się także więźniami i galernikami. Andrzej wyróżniał się poświęceniem większym niż innych, nie oszczędzał siebie, pracował ponad siły do tego stopnia, że przełożeni zakonni powstrzymywali go z uwagi na jego zdrowie. Przypominali mu zasadę, iż jezuita powinien kierować się roztropnością, stosując zasadę złotego środka – tantum quantum (o tyle, o ile), w niczym nie przesadzając, bo każda przesada na dłuższą metę jest szkodliwa. Ale Andrzej czuł w sobie taką siłę, że mimo przestróg nie oszczędzał się w swojej pracy. Niestety, jego zdrowie zaczęło szwankować najpierw za przyczyną malarii, na którą cierpiało wielu misjonarzy, a ówczesna medycyna nie dawała sobie skutecznie z nią rady, a potem choroby płuc.

Po dwóch latach spędzonych w Indiach dla podreperowania zdrowia przełożeni wysłali Andrzeja do Makao w Chinach, a potem do prowincji Fujian. Jezuita szybko nauczył się języka chińskiego. Spowiadał w tym języku i nauczał, wydał także dwa manuskrypty: Osiemnaście obrazów serca, w których zwrócił szczególną uwagę na aspekt duchowości Serca Jezusowego, oraz Dziesięć obrazów człowieka pracowitego i leniwego. Nadal pracował z oddaniem, przyjmując gości i wyjaśniając doktrynę i tajemnice wiary katolickiej, odwiedzał chorych, głosił kazania, udzielał sakramentu pojednania; jego hojność i ofiarność były powszechnie znane i doceniane. Mówiono o nim, że jest człowiekiem od Boga, dla Boga i innych.

Ze zdrowiem Andrzeja jednak było coraz gorzej. Słabł z dnia na dzień. Wysłany do Fuzhou w prowincji Fukien dla lepszego, zdrowszego klimatu, niestety, już zdrowia nie odzyskał. Do ostatniej swojej spowiedzi przygotował się przez post, gdyż powiększający się wrzód w gardle odebrał mu mowę. Odszedł do Pana w wieku 35 lat, zostawiając za sobą wdzięczną pamięć o sobie wśród wiernych Państwa Środka.

 

Tekst napisany na podstawie książeczki ks. Jana Koniora SJ pt. Apostoł Serca Jezusowego w Chinach

 

Warto odwiedzić