Komańcza

13 gru 2015
Jan Gać
 

W malowniczej dolinie, w miejscu, gdzie styka się zachodni masyw Bieszczad z Beskidem Niskim, w rozwidleniu dróg do Ustrzyk Dolnych i do Sanoka, rozsiadła się szeroko wieś Komańcza.

Schludne, nowszej daty domy należą do wyznawców trzech chrześcijańskich obrządków, sąsiadów żyjących obecnie w atmosferze wzajemnie tolerowanej zgody. Są tu zatem trzy świątynie: katolicka, prawosławna i greckokatolicka, wszystkie wzniesione współcześnie po tym, jak dawniejsze ucierpiały na skutek pożarów i zawieruchy wojennej. Czyste powietrze wypełnia dolinę, jeśli nie przeszkadza zapach świeżo spalanego drewna w wioskowych piecach, unosi się aromat lasów i połonin, widoki na łagodne wzgórza ciągną się aż po horyzont.

W to cudowne ustronie o wybitnych walorach przyrodniczych i klimatycznych sprowadziły się w latach 20. XX w. siostry nazaretanki i osiadły na zboczu zalesionego wzgórza Bircza, podarowanego im przez hrabiego Stanisława Potockiego i jego małżonkę, Annę. Zaraz też przystąpiły do budowy drewnianego klasztoru nawiązującego swą architekturą do stylu szwajcarskich pensjonatów, bo też po części taką rolę miał on pełnić. W jednej połowie klasztoru mieszkały siostry, w drugiej wygospodarowano miejsce dla kuracjuszy, którzy przybywali w to bezludzie dla podreperowania zdrowia. Obecność w domu klasztornym ludzi dotkniętych rozlicznymi schorzeniami niejako wymusiła u sióstr konieczność zajęcia się medycyną zielarską, jako że innej w okolicy nie było. W krótkim czasie osiągnęły taką biegłość w zbieraniu ziół leczniczych i przyrządzaniu z nich wywarów, naparów, wszelakich maści i leków, iż ich klasztorna apteka zyskała sobie sławę ambulatorium, otwartego również dla okolicznych mieszkańców bez względu na ich przynależność narodową czy wyznaniową, a mieszkali tam oprócz Polaków także Żydzi i Ukraińcy. W czasie okupacji Niemcy pozostawili ukryty na uboczu klasztor w spokoju, chociaż mieli w jego pobliżu posterunek wojskowy. Zachowując wymaganą w takich okolicznościach ostrożność i czujność, siostry otworzyły przy klasztorze tajny ośrodek pomocy dla potrzebujących, wydając im każdego dnia ponad setkę posiłków. Za to w latach powojennych przyszło siostrom zmierzyć się z niebezpieczeństwem utraty nawet życia, kiedy w okolicy uaktywniły się bandy UPA, paląc polskie zagrody i mordując ich mieszkańców. Niejeden raz próbowali podłożyć ogień pod sam klasztor. Dopiero wysiedlenie ludności ukraińskiej z Bieszczad w akcji „Wisła” przywróciło tym umęczonym przez Ukraińców stronom względny spokój.

Dzień 29 października 1955 r. wpisał się w dzieje zakonnego zgromadzenia jak żaden inny. W sobotni poranek, w wigilię święta Chrystusa Króla, zjawiło się w klasztorze dwóch smutnych panów w długich płaszczach, którzy przyjechali „warszawą” z Komitetu Centralnego partii. Nakazali w trybie pilnym usunąć wszystkich gości z klasztoru, informując siostry, iż jeszcze tego samego dnia przybędzie do klasztoru jako więzień Prymas Polski, Stefan Kardynał Wyszyński. Po zlustrowaniu klasztornych pomieszczeń przedstawiciele partii wybrali jeden z przestronniejszych pokoi na piętrze i kazali przygotować go dla niespodziewanego gościa. Na tak nagłą i wprost niewiarygodną wieść siostry popadły w tak wielką panikę, iż odebrało im mowę, co nie uszło uwadze Prymasa, który po przyjeździe ten moment odnotował w swoich Zapiskach więziennych.

Stefan Kardynał Wyszyński przebywał w Komańczy pełne dwanaście miesięcy, do 28 października 1956 r. Nie był już tak pilnie strzeżonym więźniem, jakim był zaraz po aresztowaniu w Rywałdzie koło Lidzbarka, później w Stoczku Warmińskim i w Prudniku Śląskim. Miał więcej swobody, mógł spacerować po okolicy, nie widział też pilnujących go strażników, którzy dyskretnie usunęli się poza obręb klasztoru. I co najbardziej sobie cenił, przebywał w prawdziwym, funkcjonującym, żywym klasztorze pośród życzliwych mu ludzi, mógł w klasztornej kaplicy odprawiać Msze św. i prowadzić nabożeństwa, na które wolno było przybywać wiernym z okolicy. Mogli go też odwiedzać biskupi i inni duchowni, a także jego rodzony ojciec.

To tu, w Komańczy, w klasztorze sióstr nazaretanek, Prymas ułożył tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu, które zostały złożone przed Ikoną Matki Boskiej Częstochowskiej w Jej święto jeszcze tego samego roku w obecności milionowej rzeszy wiernych. I tu, w Komańczy, Prymas opracował program Wielkiej Nowenny mającej przygotować naród do obchodów tysiąclecia Chrztu Polski.

Dziś w Komańczy duch wielkiego Prymasa jest ciągle obecny, nie tylko w jego pomniku odkutym w szydłowieckim piaskowcu przez artystę Andrzeja Kossa, nie tylko w izbie pamięci, gdzie siostry pieczołowicie zgromadziły garść pamiątek.

Ta jego duchowa obecność przemawia może najpełniej w klasztornej kaplicy, gdzie codziennie odprawiał on Mszę św., gdzie ukryty na balkoniku ponad wejściem godzinami polecał sprawy polskiego narodu i sprawy polskiego Kościoła Bożej Opatrzności. Dzisiejszy pielgrzym może przeżyć w ciszy i skupieniu, w oprawie przecudnej przyrody chwile wzruszeń i refleksji, korzystając z gościny sióstr nazaretanek, które nie tylko są w stanie zapewnić przybyszom wygodny nocleg – na szczęście bez telewizora w pokoju – ale i uraczyć ich wyśmienitą kuchnią.

 

Warto odwiedzić