Bóg tak chciał
Jak to jest z tym powołaniem? Dlaczego młody człowiek przygotowuje się do kapłaństwa? Jak to się stało, że odpowiedział na Boże wezwanie?
Przypomina mi się historia pewnego powołania, które zaczęło kiełkować ponad 23 lata temu.
Matka chłopca opowiadała, że Bóg wybrał to dziecko już od urodzenia. Chłopczyk był wcześniakiem. Dwa miesiące po urodzeniu dostał przepukliny i znalazł się w szpitalu. Kilkanaście godzin po operacji zaraził się salmonellą. Ta niby niegroźna choroba dla niego okazała się dość poważna. Zaczęła się długa walka o życie. Leczenie szpitalne trwało prawie pół roku. Kiedy chłopczyk wrócił do domu, matka dzielnie podjęła wszystkie wskazania lekarza. Najbliżsi, patrząc na dziecko, które było na ścisłej diecie, widzieli tylko skórę i kości. Piło specjalne mleko, marchwiankę, a smakołykiem była nie czekolada, ale pieczone z ryżowego kleiku ciasteczka. Przeżyło. Tak chciał Bóg.
Gdy chłopiec miał jakieś 3 lata, otarł się o śmierć po raz drugi. Przebiegając przez ulicę, nie zauważył nadjeżdżającego auta, które z piskiem opon zatrzymało się przed nim około 20 centymetrów. Przeżył, bo tak chciał Bóg.
Od małego chętnie chodził do kościoła, kazał mamie albo babci siadać w pierwszej ławce, aby móc wszystko dokładnie obserwować. Potem w domu „odprawiał” msze i „spowiadał” za lodówką. Potrafił sam wstawać wcześnie rano, aby w niedzielę iść na 700 na Eucharystię. Ponieważ w zimie często chorował, domownicy musieli wręcz „uciekać” przed nim do kościoła.
Będąc w trzeciej klasie szkoły podstawowej, po raz kolejny otarł się o śmierć. Podczas zabawy wybił w drzwiach szybę i wpadł na nią. Szkło przebiło rękę 5 milimetrów od tętnicy. Przeżył, bo wybrał go Bóg.
Przyszła matura. Zastanawiał się, co będzie robił w przyszłości. Chciał być aktorem, florystą, a nawet kucharzem, bo i tym lubił się zajmować. Przyszły wyniki. Nie zdał jednego egzaminu z języka obcego, do którego nigdy nie pałał entuzjazmem. Wszyscy pytali, co będzie robił, jakie wybierze studia, a on odpowiadał, że nie idzie na studia, bo nie zdał matury, i wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych.
Przed poprawką pojechał na nocne czuwanie na Jasną Górę i tam zawierzył siebie i swoją przyszłość Jezusowi i Jego Matce Maryi. Tam przysiągł, można powiedzieć, że założył się z Panem Bogiem, że jeśli zda maturę, wstąpi do seminarium. Od zawsze w skrytości chciał być księdzem, czuł, że to jego powołanie, ale potrzebował znaku, iż to faktycznie ta droga, którą ma pójść. Mało mu było sygnałów z przeszłości, w których Pan Bóg dawał mu do zrozumienia, że ma względem niego specjalny plan.
Zdał maturę i w ostatniej chwili zgłosił się do seminarium. Został przyjęty.
Będąc w seminarium, czuł, że to droga wybrana dla niego przez Boga, ale ciągle miał wątpliwości. Na modlitwie znów się zastanawiał, czy na pewno ma być księdzem, bo chciał być dobrym księdzem, nie byle jakim. Kiedy wracał z Częstochowy z nowiutką sutanną, którą w grudniu miał przyjąć, uległ wypadkowi, ale nic mu się nie stało. Przeżył, bo Bóg go powołał i zaprosił, aby szedł za Nim.
Różne są historie powołania. Świętego Pawła w drodze do Damaszku oślepił blask z nieba i usłyszał słowa samego Jezusa. Podobnie było ze św. Franciszkiem z Asyżu. On również usłyszał głos Pana, który wzywał go, aby odbudował Jego Kościół.
Ze mną było inaczej. Nie przeżyłem wizji anioła czy Jezusa, ale od dziecka byłem przez rodziców prowadzony do kościoła, gdzie mogłem zobaczyć Go w Eucharystii. Nie oślepił mnie blask z nieba, ale widziałem wspaniałych księży służących Jezusowi i ludziom. Nie usłyszałem też wyraźnego głosu Chrystusa, co mam robić w życiu, ale wielokrotnie powtarzałem słowa Modlitwy Pańskiej: Bądź wola Twoja – nie moja Panie, ale Twoja. Ja mogę powtórzyć za prorokiem Jeremiaszem, że Bóg powołał mnie już w łonie mej matki, bo historia, którą wyżej opisałem, to moja historia. Moja droga powołania. Ja jestem tym chłopcem, tym mężczyzną, któremu Bóg wielokrotnie ratował życie. To ja jako dziecko bawiłem się w księdza, przez 13 lat byłem ministrantem i mnie w ostatniej chwili przyjęto do seminarium. Jestem tym klerykiem, który w grudniu 2012 roku przyjął strój duchowny, a w maju, jeśli Bóg pozwoli, otrzyma święcenia diakonatu. Teraz daję świadectwo, że Bóg ciągle się nam objawia w wydarzeniach, których niekiedy nawet nie zauważamy.
Jedna z wielkich mistyczek mawiała, że modlitwa jest powietrzem duszy, bez niej nie da się żyć. Módlmy się więc jedni za drugich. My – klerycy i kapłani za Was wierni, a Wy za nas.