Spotkanie z Bliskim Wschodem

22 kwi 2017
ks. Zygmunt Kwiatkowski SJ
 

Jesienią 1982 r. zostałem wysłany do Syrii, aby dołączyć tam do jezuitów pracujących na Bliskim Wschodzie.

Będąc w Damaszku, jedną z pierwszych spraw, o jakich usłyszałem, były wieści o Soufanije, małej dzielnicy przylegającej do Starego Miasta, tuż koło rzeki Barada. Były to wiadomości o cudach, które podobno tam miały miejsce.

Słuchałem ich niechętnie. Niewątpliwie wypływało to z moich uwarunkowań kulturowych. W tamtych latach akceptowane mogło być tylko to, co miało certyfikat logiki i racjonalności, i to włącznie z dziedziną wiary. Tylko racjonalna wiara zasługiwała na uznanie. Cuda należały do sfery podejrzanej, domeny zainteresowań ludzi kulturowo prymitywnych, uciekających się do naiwnych tłumaczeń, bowiem z poważnymi rozważaniami nie mogli sobie dać rady. Wieści o małej plastikowej miniaturce ikony Matki Boskiej Kazańskiej, z której miała się sączyć oliwa, nie miałem ochoty słuchać, tym bardziej, że obca była dla naszej tradycji pobożnościowej symbolika oliwy. Oliwa była również elementem egzotycznym, w porównaniu do Bliskiego Wschodu, jeśli chodzi o produkt alimentacyjny. Na Bliskim Wschodzie natomiast jest ona niemal synonimem powszedniego chleba. Nadto na co dzień używa się jej również w sanktuariach, kościołach i kaplicach nie tylko do zasilania paliwem lampek oliwnych, ale podobnie jak u nas woda święcona służy tam do błogosławieństw. Kreśli się nią znak krzyża na czole, stając przed ikoną, znaczy się nią chorych, zachowuje się ją w domach, na różne życiowe potrzeby ochrony przed złem i błogosławienia. Zupełnie znikły moje opory względem tego symbolu, gdy zrozumiałem, że jest ona również znakiem działania Ducha Świętego, którym zostaliśmy namaszczeni na chrzcie św. Do tego chrześcijanin w języku arabskim to masihi, od masaha, czyli namaszczenia.

Zwróciło moją uwagę i zrodziło duże uznanie, że pomimo kontrowersji co do autentyczności zjawisk w Soufanija i tego, co one oznaczają, panowała wśród chrześcijan w Damaszku atmosfera wzajemnego szacunku i zgody. Do dzisiaj podziwiam i zazdroszczę tej postawy niezwykle złożonemu z różnych rytów tamtejszemu Kościołowi. Nie odnotowano bowiem żadnych agresywnych krytyk ani fanatycznych agitacji w związku z tym fenomenem. Dla jednych był to cud z nieba, dla innych zjawisko podejrzane, ale każdy był wolny i mógł przyjąć to, co uważał za stosowne; nie był z tego powodu zwalczany. Nikt nie musiał się kryć ze swoimi poglądami i mógł o nich swobodnie mówić.

Myrna i Nikolas Nazzur

Po pewnym czasie osobiście poznałem Myrnę. Zafascynowany jej świadectwem napisałem książkę Myrna Nazzur. Cudowna normalność wiary (Wydawnictwo Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi). Dowiedziałem się, że jest katoliczką, a jej mąż Nikolas członkiem Kościoła prawosławnego. Oboje są rytu bizantyjskiego. Kiedy zaczęły się dziać cuda w ich domu, byli świeżo po odbyciu podróży poślubnej do Europy. Myrna, dwanaście lat młodsza od Nikolasa, miała 17 lat, gdy się zaręczyli, a 18 gdy wyszła za mąż. Ponieważ wesele zostało wyznaczone przez ich rodziców w terminie, który zbiegał się ze szkolnymi maturami, Myrna po prostu nie poszła na maturę, co nikogo nie dziwiło. Uważano wówczas dość powszechnie, że dla dziewczyny ważniejsze jest małżeństwo aniżeli matura. Dla niej również nie stanowiło to żadnego problemu; kochała Nikolasa i pragnęła wyrwać się z rodzicielskiej tuteli, by zacząć dorosłe życie w wielkim świecie. Wiązała te nadzieje z Nikolasem, który był dojrzałym mężczyzną i miał doświadczenie życia za granicą, w Europie, pracując dziesięć lat jako jubiler w Berlinie.

Dzisiaj Myrna ze śmiechem opowiada, że Pan Bóg miał przygotowaną dla nich obojga niespodziankę, związaną z plastikową ikoną Matki Boskiej, którą Nikolas przywiózł kiedyś z jednej ze swych podróży, kupując ich cały tuzin, aby obdzielić nimi krewnych i znajomych. Pewnego dnia zauważyli, że właśnie z tej ikony zaczął się sączyć olej, i to w takiej ilości, że napełnił się nią podstawiony na tę okoliczność talerz.

Olej błogosławieństwa

Olej zaczął się również pojawiać na rękach Myrny podczas modlitwy, co ją nie tylko zaskoczyło, ale spowodowało niemal panikę, gdy towarzyszące jej osoby z parafialnej grupy orzekły, że jest to „olej błogosławieństwa”, Boży dar. Nikolas, dowiedziawszy się o tym zdarzeniu, kpił sobie, twierdząc, że pewnie pobożne kobiety z apetytem konsumowały obficie polane olejem kanapki. Spojrzenie jego na tę sprawę zmieniło się, gdy spostrzegł, że wraz z olejem podczas modlitwy pojawiło się też wyraźne Boże błogosławieństwo. Natychmiast wyzdrowiała jego siostra, nad którą właśnie się modlono. Kilka dni później matka Myrny zażyczyła sobie również modlitwy, licząc na wyzdrowienie, którego nie mogli jej dać doktorzy, u których się leczyła. Myrnę niemal zmuszono do modlitwy o uzdrowienie matki... Skutek był dla wszystkich widoczny. Kobieta wstała z łóżka i przez 30 następnych lat wspierała córkę w różnych pracach domowych, aby ta mogła poświęcić się otrzymanej od Boga misji.

Wkrótce w domu, który miał być spokojnym gniazdkiem nowo upieczonej pary małżeńskiej, zaroiło się od ludzi przychodzących się modlić, prosić o cud uleczenia, ale było również wielu ciekawskich i sporo podejrzliwych. W pokoju sypialnym natomiast zainstalowali się obłożnie chorzy, którzy przybyli spoza Damaszku, czekając na uzdrowienie. Przybyła też policja, i kiedy stwierdzono, że obrazek nie jest zmyślną techniczną sztuczką i nie wchodzi w grę czerpanie z tego tytułu zysków, nie tylko przeprosili za najście, ale pomagali wprowadzić trochę porządku w żywiołowe odwiedziny.

Dom Myrny i Nikolasa stał się mazar, co po arabsku oznacza miejsce modlitwy. Małżonkowie przyjęli to jako misję otrzymaną od Maryi, która powiedziała na początku, aby otworzyli drzwi domu i nie zabraniali przychodzić tym, którzy chcieli „zobaczyć” Maryję. Wśród odwiedzających było również wielu muzułmanów, i którzy także doświadczyli cudów uzdrowienia.

Wielką pomocą dla Myrny okazała się stała obecność u jej boku kilku bardzo mądrych kapłanów, którzy jej duchowo towarzyszyli. Ważna była również nieustająca modlitwa w domu Myrny, i to nie tylko indywidualna tych osób, które nawiedzały dom, ale też codzienna modlitwa wspólnotowa, niezmiennie trwająca po dziś dzień, nawet wówczas, gdy Myrna i Nikolas wyjeżdżają poza Damaszek czy Syrię.

Szczególny znak

Najwięcej kontrowersji rodziło pytanie, dlaczego olej święty nie pojawia się w największe chrześcijańskie święto, jakim jest Wielkanoc, podczas gdy we wszystkie pomniejsze święta jego obecność radowała ludzi zebranych na modlitwie. Nikt nie był w stanie znaleźć odpowiedzi na to pytanie, również Myrna. Sprawa się wyjaśniła, gdy któregoś roku Wielkanoc była obchodzona przez cały Kościół na Bliskim Wschodzie w tym samym terminie, zarówno przez katolików, jak i prawosławnych. Wówczas, w Wielkim Tygodniu, a dokładnie w Wielki Czwartek o godzinie 15.00, nie tylko pojawił się olej, ale jednocześnie na ciele Myrny pojawiły się stygmaty. Doświadczyła wówczas ekstazy, którą obserwowało wiele osób. Myrna poczuła się słaba, miała twarz skurczoną bólem, wydawała się bliska utraty przytomności. Odprowadzono ją do łóżka, a ona w sposób widoczny dla wszystkich straciła kontakt ze światem zewnętrznym. Widać jednak było na jej twarzy kurcz bólu, od czasu do czasu bezgłośnie poruszała wargami. W pewnym momencie na jej ciele zaczęły się otwierać rany: na dłoniach, stopach, boku i na głowie. Myrna została obdarowana stygmatami. Na jej mistycznej drodze zdarzyło się to jeszcze cztery razy – za każdym razem, kiedy na Bliskim Wschodzie Kościół Prawosławny i Kościół Katolicki obchodził Wielkanoc w tym samym terminie.

Kiedy zachodziła ta zbieżność dat, przygotowywano się do badania owego niezwykłego zjawiska. Przyjeżdżały wówczas, oprócz kilku lekarzy syryjskich, różne zagraniczne ekipy i komisje. Jedna z nich miała nawet rekomendacje Watykanu. Cały proces pojawiania się stygmatów, minuta po minucie, był filmowany i badany. Wszyscy dochodzili do tej samej konkluzji, że aktualna wiedza medyczna nie pozwala na naukowe wyjaśnienie tego fenomenu. Zagadką było zarówno samo pojawienie się stygmatów, jak i to, że rany w równie niewytłumaczalny sposób co ich pojawienie się po kilku godzinach zaczęły zanikać, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.

Dla Myrny i Nikolasa oraz towarzyszących im uczestników modlitw w Soufanije istotne było, co przez ten znak Bóg mówi Kościołowi. W tym przypadku nie było trudności, aby został on właściwie zrozumiany. Był on tym bardziej czytelny, że w pewnym sensie przez wszystkich oczekiwany. Kiedy wreszcie pojawił się nie tylko olej, ale i stygmaty, stało się oczywiste, że Bóg przemówił, dając do zrozumienia, że jest to znak szczególnej wagi, a okoliczności jego pojawienia się nie stwarzały trudności do jego właściwej interpretacji.

Za każdym razem chodziło o Wielkanoc celebrowaną razem przez obydwa Kościoły, Prawosławny i Katolicki. Potwierdzeniem tej powszechnie podzielanej intuicji były orędzia, które Myrna otrzymała od Jezusa. Mówią one, że podział Kościoła jest grzechem, który rani Ciało Chrystusa. Modlił się On bowiem podczas Ostatniej Wieczerzy o jego jedność, aby dzięki temu świat poznał, że Jezus jest posłanym przez Ojca Niebieskiego Mesjaszem. Szczególnie mocno brzmi zdanie mówiące o tym, że grzechem było dokonanie podziału Kościoła, ale grzechem jest również jego trwanie w tym stanie. Nadto grzesznikiem jest każdy, kto się cieszy z tych podziałów i ciągnie z nich korzyści.

Rozdarty Kościół

Jedność Kościoła stała się dla Myrny i Nikolasa naczelnym celem ich misji. Ich duchowa wędrówka wiodła do coraz pełniejszego rozumienia tego świętego imperatywu. Stanowi on dzisiaj zasadniczy temat ich spotkań z wiernymi różnych krajów. Jedność Kościoła to duchowe sedno ich posłannictwa. Jest ono związane w sposób nierozerwany z jednością rodziny i wewnętrzną jednością człowieka, którego tożsamość podważa współczesna kultura laicka, szczególnie poprzez lansowanie ideologii gender. Tożsamość człowieka i prawdziwa tożsamość wspólnoty ludzkiej pochodzi od Boga, który jest Stwórcą wszystkiego, co istnieje.

Jedność Kościoła jest szczególnie ważna na Bliskim Wschodzie, gdzie chrześcijanie są niewielką mniejszością pośród ogromnej muzułmańskiej większości. Ponadto Kościół jest bardzo zróżnicowany, są różne ryty i wspólnoty. Wszystkie niemal rodziny w Syrii mają w swoim łonie przedstawicieli różnych wspólnot kościelnych, z uwagi na często występujące tam małżeństwa mieszane pośród chrześcijan różnych denominacji. Z tego względu brak jedności co do daty rozpoczynania Wielkiego Postu, a – co za tym idzie – różne terminy Świąt Wielkanocnych, stanowią olbrzymią niedogodność powodującą wielkie zamieszanie w praktyce pastoralnej tamtejszego Kościoła. Tłumi to bardzo dynamikę i entuzjazm wiary, gdy w tej samej rodzinie jedni podejmują post, a inni jeszcze cieszą się karnawałem, a potem jedni świętują, gdy inni jeszcze podążają pokutną drogą. To dezorganizuje duszpasterski wysiłek Kościoła i niszczy jego owoce.

Podczas pamiętnej wizyty Jana Pawła II w Syrii patriarcha greckokatolicki wobec tysięcy młodych ludzi różnych rytów, zebranych koło katedry greckokatolickiej w Hara Zajtun, złożył oświadczenie, iż odtąd katolicy będą celebrować Wielkanoc razem z prawosławnymi. Wywołało to olbrzymi entuzjazm zebranych. Wiwatom nie było końca. Spotkało ich jednak przykre rozczarowanie, gdy Wielki Post rozpoczął się znowu oddzielnie i znowu przeważyła wśród hierarchów opinia, że na świętowanie Zmartwychwstania Chrystusa razem jest jeszcze za wcześnie. Pojawiały się protesty, co roku odnawiane, ale bez efektu. W końcu zdecydowano się na lokalne, doraźne porozumienia pomiędzy poszczególnymi parafiami katolickimi i prawosławnymi w określonej miejscowości albo regionie, ale powoduje to nowe napięcia i czasem nowe krytyki i podziały. Sytuacja jest tym bardziej absurdalna, że Kościół Katolicki otrzymał już dawno pozwolenie papieskie na uzgodnienie tej kwestii z Kościołem Prawosławnym, i dotąd nie doszło ono do skutku.

Ciągle trwa impas i nie wiadomo, jak go pokonać. Krzyżują się różne racje, powołuje się ekspertów i ci dają różne rozwiązania, jak gdyby brakowało jasnego kryterium, które byłoby rozstrzygające, a przecież takowe istnieje od czasów Ostatniej Wieczerzy – Modlitwa Arcykapłańska Chrystusa. Nie tylko daje On w niej wskazanie, ale modli się – po umyciu nóg Apostołom – aby byli jedno, tak jak On i Ojciec stanowią jedno. I dodaje: Aby świat poznał, że Ty Mnie posłałeś. Od praktycznego przyjęcia tej zasady zależy skuteczność dzieła ewangelizacji prowadzonego przez Kościół. Chrystus wypowiedział wówczas również słowa, które stanowią klucz do prawdziwego pojednania: Skoro uczyniłem to Ja, wasz Pan, to dlatego, abyście i wy wzajemnie umywali sobie nogi. To jest sposób na osiągnięcie jedności.

 

Warto odwiedzić