Czy nabożeństwa są nam jeszcze potrzebne?

12 lis 2017
ks. Jacek Poznański SJ
 

W polskich kościołach wciąż jeszcze sprawuje się wiele nabożeństw: majowe, czerwcowe, październikowe, wypominki listopadowe, nabożeństwa do św. Józefa, Matki Bożej Nieustającej Pomocy itd.

W wielu miejscach, zwłaszcza przy licznie powstających w ostatnich dziesięcioleciach sanktuariach, praktykowane są lokalne, często zrekonstruowane, nabożeństwa. W Wielkim Poście dochodzą Gorzkie żale i Drogi krzyżowe. Są jeszcze pielgrzymki, zwłaszcza te na Jasną Górę. Pomimo licznych prób ożywienia tych praktyk trudno powiedzieć, by cieszyły się one znaczącym zainteresowaniem Polaków. Nawet jeśli podawane są duże liczby (dziesiątki tysięcy każdego roku w pielgrzymkach pieszych), to często w tych wszystkich rodzajach praktyk bierze udział ta sama grupa osób, charakteryzująca się nie tyle wiekiem czy wykształceniem, ile pewnego rodzaju wrażliwością religijną. Czy więc nabożeństwa są w kryzysie? Czy są nam one jeszcze potrzebne?

Kultura i wiara

Nabożeństwa są wyrazem potrzeb religijnych zwykłych wierzących. Są elementem popularnej i masowej religijności. Współcześnie ta religijność jest wypłukiwana przez masową kulturę i podlega jej dynamice. Kultura masowa żywi się przede wszystkim naszą emocjonalnością, wyobraźnią, odczuciami, wspomnieniami, a także stereotypami, uprzedzeniami i marzeniami. Rzadko odwołuje się do rozumu i intelektu – pomimo że żyjemy w cywilizacji naukowo-technicznej, szczycimy się Rozumem, odwołujemy się do Racjonalności. Pozory argumentacji i racji, które są nam oferowane we wszechobecnych mediach, tworzą jedynie złudzenie Rozumności. Najczęściej dochodzi do powtarzania w kółko tych samych informacji, ujętych w uproszczonych formułach i przy luźnych (jeśli w ogóle) związkach wynikania. Odwołania do nauki służą raczej jako retoryczne cepy, które pomagają uciszać niewygodne głosy. Masową kulturę zdominowali specjaliści od promocji, marketingu, PR, wizerunku. Oni wiedzą, że perswazja wyjdzie im najlepiej wtedy, gdy skupią się na emocjach i odczuciach, na instynktach i potrzebach, na różnych kompleksach (np. niższości) czy aspiracjach (snobizm). W każdym razie, kultura masowa bardzo kształtuje i wykorzystuje nasze afektywne wnętrze. Przekształca również naszą wyobraźnię i emocjonalność religijną, np. nasz gust muzyczny czy artystyczny. W tym kontekście nabożeństwa odczuwane są coraz bardziej jako coś obcego, dziwacznego, nudnego.

Wiara w masowej kulturze

Wiara to nie tylko i nie przede wszystkim zestaw teoretycznych prawd wyrażonych w zdaniach i skierowanych do zaspokojenia rozumu i jego intelektualnych poszukiwań sensu. Decyzje i wybory

życiowe, zwłaszcza te religijne i moralne, nie dokonują się tylko na poziomie intelektu. Czasem ma się wrażenie, że im bardziej intelektualnie ktoś traktuje swoją wiarę, tym bardziej traci ona siłę, przejrzystość, smak. Nawet bardzo subtelni teologowie i wybitni duchowni (również polscy) tracili wiarę i stawali się agnostykami czy ateistami. Samo intelektualne pogłębianie wiary z pewnością nie wystarcza. Od uznania czegoś za prawdę do działania według tej prawdy, do zaangażowania się w prawdę, jest daleka droga. Potrzeba dobrze uformowanej woli, która dałaby przyzwolenie i wytrwałość, oraz sfery emocjonalnej, która dostarczyłaby energii i entuzjazmu. Co więcej, tylko niewielu szczęśliwców jest w stanie przebrnąć przez zawiłości teologicznych rozważań. Niewielu ma czas, by wiarę bezustannie reflektować we wciąż zmieniających się kontekstach historycznych, społecznych, kulturowych czy choćby osobistych. To wszystko oczywiście nie oznacza, że możemy sobie pozwolić na zaniedbanie intelektualnej formacji. Winna być ona solidna i dobrze ugruntowana. Nie można jednak jej przeceniać. Tym bardziej, że ostatecznie nie sposób do końca przemyśleć wiary, bo w jej centrum znajduje się Tajemnica i wymaga zaufania.

Afektywny wymiar wiary

W wierze konieczny jest pewien wymiar wzruszeń, afektywnych oraz fizycznych doznań, a nawet sentymentalnych wspomnień. Chrześcijanie od dawien dawna zdawali sobie z tego sprawę. Przykładem są Ojcowie Kościoła, na czele ze św. Augustynem, który pisząc komentarz do Księgi Psalmów, rozwinął głęboką teologię afektywności. W bliższych nam czasach duży nacisk na wymiar afektywny położył św. Ignacy Loyola w swoich Ćwiczeniach duchownych. W szczególny sposób zajmują się tym wymiarem ludzkiej osoby nabożeństwa. Jednocześnie są one otwarte na masowe praktykowanie, co dodaje im aspektu wspólnotowego przeżycia. Jest to ważny argument za tym, że powinny one mieć swoje miejsce w praktyce modlitewnej Kościoła. Co więcej, sytuacja w Kościołach lokalnych (np. w Niemczech), gdzie wycofano się z nabożeństw, budzi refleksję, gdy uwzględni się równoległe zjawiska. Interesujące jest powiązanie nabożeństw z Eucharystią. Można odnieść wrażenie, że wraz z rezygnacją z nabożeństw zmniejsza się również liczba ludzi uczestniczących w Eucharystii. Co groźniejsze, pojawia się bardzo wiele zakusów, aby modyfikować Eucharystię, manipulować liturgicznymi przepisami, bo chce się ją „przybliżyć do ludzi”, uczynić bardziej swojską. Tymczasem Eucharystia nie może koncentrować się na realizacji ludzkiej potrzeby wyrażenia własnej wrażliwości. Ona musi mieć wymiar tego, co przychodzi do nas z zewnątrz, co jest od nas niezależne, niemanipulowane, nieprzykrojone do naszych emocjonalnych czy intelektualnych przyzwyczajeń. W Eucharystii sam Bóg działa na wspólnotę, która się zbiera wokół ołtarza. Inaczej jest z nabożeństwami. Ich sens polega na stworzeniu przestrzeni do wyrażania się w modlitwie ludzkiej wrażliwości i kultury, także masowej i popularnej. One dają przestrzeń do twórczości, do realizacji naszej inwencji, pomysłowości w kształtowaniu modlitwy i zwracaniu się do Boga. Pozwalają dbać o religijne wzruszenia, wspomnienia, wyobrażenia, uczuciowe przeżywanie tajemnic wiary.

Nabożeństwa pomiędzy tradycją a nowoczesnością

Tradycyjne Gorzkie żale pewnej grupie osób rzeczywiście pomagają wchodzić w Wielki Post, nastroić swoje serce, poczuć więź z poprzednimi pokoleniami. Jest w tym nieraz trochę sentymentalizmu, poszukiwania nastrojowości. Ale gdy jest to zrównoważone dobrze przygotowanym kazaniem pasyjnym, to może przynieść wartościowe i trwalsze owoce. Istnieją też próby innowacyjnego potraktowania tego i innych tradycyjnych nabożeństw, które czasem przyciągają więcej osób. W każdym razie podtrzymując do pewnego stopnia te i inne praktyki, można zachować ciągłość i umożliwiać współoddziaływanie i współkształtowanie starszych i nowszych form religijności.

Potrzebujemy bowiem nowych nabożeństw. Trudno zrozumieć, dlaczego tylko dawno temu ludzie mieliby mieć patent na tworzenie nabożeństw. Ważniejsze jest ułatwienie ludziom wejścia w Tajemnice wiary niż zachowywanie form z przeszłości. Z niektórych nabożeństw trzeba z czasem rezygnować. Kościół jako wspólnota nie jest muzeum folklorystycznym, ale żywą budowlą. Z pewnością powinny powstawać nowe nabożeństwa, bardziej odpowiadające współczesnemu człowiekowi, które jednocześnie pozwalają na kształtowanie emocjonalności i zaangażowania w duchu wiary. Dobrze, że poszukuje się nowych form, a przykładów dostarczają spotkania Taizé czy nabożeństwa podczas Światowych Dni Młodzieży (które są przykładem chrześcijaństwa masowego oraz specyficznej chrześcijańskiej pop-kultury). Wszystkie tego rodzaju praktyki muszą dbać o ciągłe odnawianie religijnej wyobraźni i uczuciowości, gdyż te nasze zasoby wciąż na nowo są wykorzystywane przez pop-kulturę: eksploatowane, spłycane, karykaturowane, orientowane antyreligijnie.

W czasach postsekularnych religijność nie znika, lecz się indywidualizuje. Ludzie odchodzą od form instytucjonalnych, ale wciąż jednak potrzebują form wspólnotowych, a nawet masowych okazji do przeżywania idei i wartości dla nich ważnych. Mądrze skonstruowane nabożeństwa niezwykle dobrze w tym pomagają i jednocześnie podprowadzają całą, zintegrowaną osobę pod pogłębione przeżycie Eucharystii jako wspólnotowego świętowania.

 

Warto odwiedzić