Jak czytać Pismo Święte?

30 wrz 2022
ks. Franz Jalics SJ
 

Istnieje prosty sposób studiowania Biblii, dostępny dla każdego. Nie potrzeba do niego żadnych materiałów pomocniczych. Polecam go wszystkim, którzy chcą się zaznajomić z Pismem Świętym.

Biblia jest duchowym skarbem niewyczerpanej mądrości. Bóg przemówił i przemawia przez nią do ludzkości. Mówi nam ona o Jezusie Chrystusie. Gdy ją rozważamy, łączymy się duchowo z chrześcijanami wszystkich stuleci. Każda strona Biblii jest uświęcona modlitwą niezliczonych pokoleń. Dlatego jest ona również nieoceniona w nawiązywaniu kontaktu z Bogiem. Jak można ją rozważać?

Biblię można brać do ręki z trojakim zamiarem: aby czytać, studiować i rozważać. Gdy chcemy ją czytać, sięgamy po Ewangelię, list św. Pawła czy dowolny tekst ze Starego lub Nowego Testamentu. Czytamy go nieprzerwanie, jak powieść, tylko trochę wolniej.

Studiowanie wnika głębiej i prowadzi do większego zrozumienia. Odwołuje się do wyników badań językoznawczych, archeologicznych i egzegetycznych. Badamy tło kulturalne, analizujemy intencje i styl autora. Objaśniamy tekst za pomocą innych miejsc, które przedstawiają podobne zagadnienie albo ten sam temat ujęty z innego punktu widzenia. Dlatego w trakcie naukowych badań korzysta się z czasopism, książek i słowników.

Istnieje też prostszy sposób studiowania Biblii, dostępny dla każdego. Nie potrzeba do niego żadnych materiałów pomocniczych. Polecam go wszystkim, którzy chcą się zaznajomić z Pismem Świętym. Polega on na badaniu i porównywaniu miejsc jednakowych tematycznie. Oczywiście, trzeba uprzednio znać Biblię przynajmniej we fragmentach.

Nie przedstawia nam ona usystematyzowanej dogmatyki. Jest jak liturgia kierująca nieustannie uwagę na tajemnicę chrześcijańskiej wiary, ukazując ją na różne sposoby. Dlatego pouczające jest porównywanie jednego miejsca z innym, ponieważ uzupełnia i objaśnia ono poprzedni tekst. Ta metoda pogłębia nasze rozumienie Pisma Świętego. Ustępy poruszające ten sam temat nazywa się tekstami paralelnymi.

W prawie wszystkich wydaniach Biblii umieszcza się uwagi na marginesie albo przypisy, które wskazują na miejsca paralelne. Odszukanie i porównanie tych miejsc jest bardzo pomocne, gdy chcemy lepiej poznać Biblię. W liście św. Pawła spotykamy się np. ze słowem „łaska”. Zauważamy od razu, że pojęcie to jest bardzo ważne dla autora, ale nie wiemy dokładnie, co przez nie rozumie. Dlatego szukamy tego słowa w przypisach lub w słowniku. Znajdujemy wyczerpujące objaśnienia i szereg interesujących fragmentów dotyczących tego pojęcia. Dzięki ich porównaniu lepiej rozumiemy tekst; wyjaśnia się przesłanie Biblii i bardziej przybliża jej świat. Kto nie zna Biblii - mówi św. Hieronim - nie zna też Jezusa Chrystusa.

Ale ten rodzaj studiowania nie jest konieczny przy rozważaniu Biblii. Studiowanie nie jest rozważaniem; zachodzi między nimi istotna różnica. Poświęcając się badaniom, chcemy tylko coś zrozumieć, przez rozważanie natomiast próbujemy ponad rozumieniem pozwolić, by przesłanie Pisma Świętego oddziaływało na nas i zmieniało nasze postawy. W trakcie studiowania posługujemy się rozumem, przy rozważaniu aktywna staje się wola. Studiowanie analizuje obiektywne przesłanie Biblii, a rozważanie dotyka nas osobiście i pokazuje duchową drogę naszego życia. Studia pomagają w poszerzeniu wiedzy naukowej, dzięki rozważaniu przenika nas światło Ewangelii; pomaga ono w dialogu z Bogiem i w poznaniu, co powinniśmy w sobie zmienić. Zarówno czytanie, jak i studiowanie może przekształcić się w rozważanie. Ważne jest, czy po uchwyceniu sensu zatrzymamy się dłużej na wybranych fragmentach tekstu i czy pozwolimy im na nas oddziaływać.

Tajemnica rozważania polega na odkryciu, co określony fragment Biblii ma nam do powiedzenia. Odbywa się to w prosty, najczęściej intuicyjny sposób, którego lepiej nie poddawać ścisłej analizie. Mimo to, aby ułatwić zrozumienie, opiszę przebieg rozważania, a potem objaśnię najważniejsze etapy całego procesu. Sięgnijmy do epizodu z Ewangelii św. Marka:

Potem, usiadłszy naprzeciw skarbony, przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: „Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała na swe utrzymanie” (Mk 12, 41–44).

Powoli czytam tekst dwa, a może nawet trzy razy. Zdaje się do mnie nie przemawiać, dlatego chciałbym przejść do innych fragmentów, lecz nie czynię tego. Odkładam na bok książkę i próbuję wyobrazić sobie opisaną scenę. Oczyma wyobraźni widzę przechodzących ludzi. Wśród nich wdowę. Jest uboga, pokorna i nieśmiała. W dłoni ma ukryte pieniądze, jej serce jest czyste i wspaniałomyślne. Ofiarowuje Bogu coś, czego sama potrzebuje. Może nie wie, czy jutro będzie miała co jeść, ale zdobywa się na ten wspaniały gest, aby wyrazić pełne oddanie Bogu. Podziwiam ją.

Zastanawiam się i pytam, czy dzisiaj coś takiego mogłoby się wydarzyć. Przypominam sobie opowiadanie jednego z moich przyjaciół, który pracuje w dzielnicy ubogich: żył tam zawsze pogodny mężczyzna z Chile, nazywał się Tenorio. Miał trzydzieści pięć lat i nie martwił się o utrzymanie. Na pytanie, skąd bierze się jego dobry nastrój, opowiedział mojemu znajomemu następującą historię: urodził się w Puerto Montt, w Chile. Gdy miał dziewięć lat, z powodu problemów rodzinnych musiał nieoczekiwanie opuścić dom i znalazł się na ulicy bez środków do życia. Poszedł na plac targowy w Puerto Montt i usiadł. Po kilku godzinach w porze obiadowej przyszedł jakiś mężczyzna i usiadł obok niego. Zapytał Tenoria, gdzie mógłby za darmo dostać coś do jedzenia, ponieważ był w podróży ze swoją żoną i dziećmi, ale nie miał pieniędzy. Gdy zobaczyłem tego mężczyznę - powiedział Tenorio - zacząłem mu tak bardzo współczuć, że sięgnąłem ręką do kieszeni po kilka monet, które miałem przy sobie, i dałem mu je. Mężczyzna podziękował i odszedł. Po południu przyszedł nieznajomy chłopak i zaproponował Tenoriowi wspólną sprzedaż kasztanów. Tenorio przyjął ofertę. Zarobili tego dnia wystarczająco dużo, by móc kupić coś do jedzenia. Następnego dnia znowu sprzedawali kasztany; od tego czasu nigdy nie zabrakło im pieniędzy.

Ta historia sprawiła, że przypomniałem sobie biblijną scenę, i wyjaśniła mi jej przesłanie. Widzę, że przedstawia ona coś realnego i aktualnego. Również w dzisiejszych czasach żyją ludzie, którzy mimo braku majątku gotowi są dzielić się z innymi. Wzrusza mnie to i powoduje, że zaczynam się zastanawiać nad moim własnym życiem. Czy zdarzyła się w nim podobna sytuacja? Czy zachowałem się jak owa wdowa, czy też postąpiłem inaczej? Jakie jest pod tym względem nastawienie społeczeństwa, w którym żyję i do którego należę? Nasuwają się wspomnienia wydarzeń związanych z tematem refleksji. Może uświadamiam sobie, że jeszcze nigdy nie oddałem czegoś, czego sam potrzebowałem. Zawstydza mnie to; przyznaję, że jestem egoistą i podziwiam wdowę z Ewangelii oraz mężczyznę z Chile.

Potem zwracam się do Jezusa Chrystusa, wyznaję swój wstyd i mówię o wszystkim, co myślałem i odczuwałem. Proszę o Jego pomoc, by stać się człowiekiem wspaniałomyślnym i szczodrym. Dziękuję Mu, jeśli już choć trochę się zmieniłem. Wyrażam też zaufanie wobec myśli przychodzących mi w tej chwili do głowy. Potem jednak moja uwaga rozprasza się, a myśli rozbiegają. Wracam więc do tekstu. Tym razem dostrzegam głębokie, sięgające aż do serca spojrzenie Chrystusa; przejmuje mnie ono. Jezus patrzy z miłością i z uznaniem na wdowę.

Docenia jej duchową wielkość w porównaniu z faryzeuszami. Spojrzenie Jezusa zniewala mnie. Zastanawiam się, co dla mnie znaczy. Czy kiedykolwiek je zauważałem? Czy uczyniło mnie szczęśliwym? A może obudziło poczucie winy? Nasuwają mi się wspomnienia drobnych zdarzeń z mojego życia. Spostrzegam zachowania, które przedtem uchodziły mojej uwadze. Dziękuję Jezusowi za Jego spojrzenie. Proszę, by nie odwracał go ode mnie i dopuścił mnie do badania ludzkich serc i odkrywania ich wartości.

Przezwyciężając ponowne roztargnienie, wracam do przeczytanego fragmentu z Ewangelii; odbieram go coraz żywiej. Ujmuje mnie szczególnie jego aktualność i ludzkie ciepło; jego przesłanie przenika mnie, wyznacza drogę życia i uszlachetnia modlitwę.

Spróbujmy prześledzić jeszcze raz tok rozważania: ponieważ potrzebowałem więcej czasu, aby wczuć się w wydarzenie, przeczytałem tekst powoli i z powtórkami. Podziałał na mnie mocniej, gdy wyobraziłem sobie opisywaną przez Pismo Święte scenę. Pomogło mi to zrozumieć nastawienie i pobudki działania uczestniczących w niej osób.

Na początku możemy ulec pokusie czytania długich tekstów, ponieważ krótkie fragmenty nic nam od razu nie mówią, a my szukamy czegoś nowego. Nie powinniśmy jednak ulegać temu pragnieniu. Rozważanie zależy od głębi wczuwania się, a szybkie zmiany tekstów wykluczają ją. Rozważany fragment nie musi być obszerny. W naszym przykładzie mieliśmy tylko pięć zdań.

Następnie zacząłem zastanawiać się nad związkiem biblijnego nauczania z moim własnym życiem. To oś rozważania. Najistotniejsze w nim jest powiązanie zdarzeń przedstawianych przez autorów Pisma Świętego z moimi przeżyciami i doświadczeniami. Jest ono efektem racjonalnych przemyśleń. Jest porównywaniem i ocenianiem. Ewangelia zmienia mnie, gdy rozpoznaję w niej sytuacje zdarzające się w moim życiu; przesłanie Słowa Bożego spełnia się, gdy odczytuję jego aktualność. Rozumiem nauczanie Pisma Świętego i chcę widzieć moje życie w jego świetle. Jeżeli takie powiązanie nie pojawia się spontanicznie, to powinniśmy zapytać: co mówią mi te słowa? Czy w moim życiu, w moim otoczeniu zdarzają się podobne sytuacje? Takie pytania są bardzo ważne. Jeżeli bowiem Ewangelia - pomijając jej piękno - nie ma nic wspólnego z moim życiem, to jej prawdziwy sens wymyka się mojemu zrozumieniu. Nie otwiera ona wtedy dla mnie żadnych nowych horyzontów i nie przynosi ze sobą wieści o zbawieniu. Jeżeli natomiast przemawia ona do mnie podobieństwem życiowych sytuacji, to mogę porównać z nią mój sposób postępowania i ocenić go według niej.

Po odnalezieniu takich zbieżności zwracam się do Jezusa. Ukazała mi się nowa perspektywa umożliwiająca rozmowę z Nim. To szczytowy moment rozważania. Pan przemówił do mnie, a ja Mu odpowiadam.

Gdy już powiedziałem wszystko, co leży mi na sercu, a moje zaangażowanie zmalało, trochę się rozpraszam. Nieuwaga jest znakiem, że przerwany został tok myślowy i rozmowa jest zakończona. Wtedy wracam do tekstu i zaczynam czytanie od nowa. Czy to zdarzenie ma mi jeszcze coś do powiedzenia? Mam okazję jeszcze raz popatrzeć na wszystko z różnych punktów widzenia.

Kolejność jest więc jasna: czytanie, rozmyślanie, postanowienie zmian i zwrócenie się z tym do Boga. Powtarzając ten proces, można - nie nudząc się - z powodzeniem oddać się rozważaniu nawet przez godzinę. Przy powtórnym czytaniu wybranego tekstu powinno się szukać w nim odniesień do własnego życia i tak długo pozostać przy tych myślach, aż znaczenie danego fragmentu stanie się całkiem jasne, a my przeniknięci nim odczujemy pragnienie modlitwy. Wtedy spontanicznie mówimy do Jezusa Chrystusa lub do Boga Ojca. Jeżeli nasze skupienie jest niewystarczające, wróćmy do tekstu i związanych z nim przemyśleń. Ten proces nazywam oddechem rozważania, ponieważ czytanie, zastanawianie się i modlitwa następują po sobie kolejno tak jak wdech i wydech.

Rozważanie jest łatwiejsze, gdy tekst jest opowiadaniem, a przedstawione w nim osoby działają, ponieważ dzięki temu można je sobie łatwiej wyobrazić.

***

ks. Franz Jalics SJ
z książki „Praktyka Modlitwy”

 

Przeczytaj także

Warto odwiedzić