Bóg w ciszy przemawia

02 paź 2012
Magdalena Bosek
 

Wiele jest dróg do Nieba. Tyle, ilu jest ludzi. Moja podróż ku wolności, ku miłości i ku Prawdzie, jaką jest Jezus Chrystus, prowadziła przez kręte ścieżki, przez bagniste tereny i pagórki, na których skręcało się kostki i łamało nogi. Brakowało mi wiary. Nie wiedziałam, co to jest nadzieja, i nie rozumiałam, na czym polega miłość. A wolność? Tego też nie rozumiałam.

Jeden z tych mądrych księży, których spotkałam na mojej drodze, powiedział, że gdyby Pan Bóg stworzył nas wszystkich superdobrymi ludźmi, to świat nie miałby sensu. I powtórzył za św. Ignacym, że człowiek został stworzony po to, aby Pana Boga chwalić i Jemu służyć – ale z własnej, nieprzymuszonej woli. Dał więc Bóg człowiekowi czas na ziemi, by ten mógł się nawrócić. Takim zwrotem w moim życiu był wyjazd na rekolekcje ignacjańskie.

Podczas Ćwiczeń duchownych uświadomiłam sobie, co jest fundamentem mojego życia – że tym fundamentem jest Bóg i że On mnie stworzył. Kiedy odkryłam tę prawdę, otworzyły się moje oczy i zaczęłam patrzeć zupełnie inaczej na otaczającą mnie rzeczywistość. Córka marnotrawna wróciła do domu Ojca. I co dalej? Dalej przecież trzeba było żyć. Żyć z konsekwencjami swoich grzechów i swojego odejścia. Ojciec mnie przyjął z powrotem. On na mnie czekał. Ale jakie były moje pragnienia? Trzeba mi było je rozpoznać. Na czym, na kim chciałam oprzeć swoje dalsze życie? Jakich wyborów musiałam dokonać, z czego zrezygnować? Świat, w którym żyłam, był pajęczyną. Od wielu rzeczy trzeba mi było się uwolnić. Musiałam się nauczyć ufać. Ufać, że Bóg nie chce dla mnie źle. Cieszy się, bo ta zagubiona owca odnalazła drogę do domu! Jestem dla Niego bardzo cenna, więc będzie o mnie walczył. Odkryłam bardzo istotną rzecz, analizując swoje życie – że Pan Bóg jednak mi pomaga, wyciągnął mnie z tarapatów. Pomagał i pomagać będzie. I nie pozwoli mi zginąć. Tak jak Samarytanka szukałam miłości i stanęłam w końcu w prawdzie. W prawdzie o sobie samej i o własnym życiu. Potrzebowałam tego stanięcia w prawdzie.

Trzeba było w to uwierzyć, że On jest moim Pasterzem i mnie pasie na niwach zielonych, i chce mnie wyprowadzić z rwącego potoku na spokojne wody. Trzeba było wejść jeszcze bardziej, jeszcze głębiej w zakamarki własnej duszy i Serca Jezusowego, aby Go lepiej poznać i bardziej Mu zaufać. Potrzebowałam wejść w ciszę, by usłyszeć głos samego Boga. Potrzebowałam nabrać dystansu do tego, co mówią ludzie, bo to mogą być ich frustracje, ich wyobrażenia, ich pragnienia, a nie pragnienia Boga. Potrzebowałam uwolnić się od tego wszystkiego. Cena, jaką musiałam zapłacić za tę wolność, była „wysoka”. Koszty były duże. Rezygnacja z wywierania dobrego wrażenia na innych. Lęk, że moje prawdziwe ja może się wielu osobom nie spodobać. Zła ocena przez kogoś, kiedy się nie tłumaczę, niesprawiedliwa ocena tego, co robię. Wykluczenie z grupy z powodu moich poglądów.

Potrzebowałam uwolnić się od bezustannych wysiłków. Musiałam nauczyć się okazywać sobie wyrozumiałość. Siebie pokochać. Uznać, że inni nie mają obowiązku okazywać mi uznania, miłosierdzia czy sympatii. Mogą nawet okazywać agresję względem mnie; i trzeba było nauczyć się to uznawać. Zaakceptować swoje potrzeby, zaakceptować uczucia wynikające z własnych błędów. Zaakceptować swój lęk, uznać, że są osoby, z którymi nie będę się zgadzać. Zaakceptować różnorodność i wyjątkowość. Pozwolić innym podejmować własne decyzje. Pozwolić innym popełniać błędy. Pozwolić im też ponieść konsekwencje. Potrzebowałam odwagi, by być otwartą wobec siebie i innych. Pogodzić się z zakwestionowaniem tego, co robię. Tu zaczynała się moja droga do wolności. Ostatecznie – było mi wolno wszystko, co było dobre.

Zaczęłam więc wchodzić w tę głębię. Zapragnęłam tam, we własnym wnętrzu, spotkać Boga. Uwierzyłam, że On tam jest. Ale właśnie musiałam się najpierw znaleźć w ciszy. Uspokoić rozedrganie. Uspokoić duszę. Droga nie była łatwa, bo w mojej duszy panował chaos. Ciągle mówiłam. Chciałam wiele wyjaśniać, tłumaczyć. A Bóg przemawia przecież w ciszy…

 

Warto odwiedzić