Pelplin

05 wrz 2012
Jan Gać
 

Późnogotyckie stalle o bogatej dekoracji ornamentalnej, roślinnej i figuralnej wykonane w XV wieku – najcenniejsze w Polsce – to nie jedyny godny uwagi zabytek w pelplińskiej katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Maryi.

W drodze z Torunia do Gdańska, gdy mam nawet niewielki zapas wolnego czasu, staram się choćby zajrzeć do Pelplina – to tylko kilka kilometrów w bok od nowej autostrady. Nie abym miał tam zwiedzać jeszcze jeden obiekt historyczny, ale aby dać się ponieść pięknu. Aby móc oderwać się od codzienności. By odetchnąć od zgiełku świata w otoczeniu najprawdziwszych skarbów ludzkiego ducha i artyzmu, tych wartości, których nasza współczesność jakby niedocenia. A w kilku przypadkach jakby nawet chciała je wyrugować z życia. Mam tam – w przecudnej pelplińskiej katedrze – swoich ulubieńców, a są nimi ci, którzy pozwolili się zidentyfikować z imienia i nazwiska – wielcy malarze polscy.

Wymóg Soboru Trydenckiego, aby każdy kapłan mógł odprawić codziennie Mszę św., spowodował, że dla licznych mnichów zamieszkujących cysterskie opactwo należało zadbać o wystawienie dodatkowych ołtarzy. I zmontowano ich kilkadziesiąt, wszędzie, gdzie znalazł się choćby najmniejszy kącik w kościele, przede wszystkim przy filarach. Katedra pelplińska to galeria przecudnych, XVII-wiecznych ołtarzy nastawowych o mieszanej stylistyce, od renesansu przez manieryzm do pełnego baroku. Każdy jest inny. I każdy przepiękny, wyzłocony, kolorowy! Konstruowano je w epoce egzystencjalnego niepokoju, zadumy nad kruchością i ulotnością ludzkiego życia. Każdy z tych ołtarzy typu retabulum należało wypełnić obrazami. Więc zlecono zadanie najzdolniejszym mistrzom epoki.

Wielkim talentem zabłysnął Andrzej Stech, człowiek ze Słupska, luteranin, co mu nie przeszkadzało najmować się do upiększania kościołów katolickich. Gdzie on nauczył się takiego malarstwa? Chociaż nie zachowały się na ten temat żadne zapiski, należy wnioskować, że odwiedził Holandię, a może i Italię. Bo przecież z oglądania samych tylko rycin dostępnych w Polsce, a pochodzących z kręgów artystycznych tamtego świata, nie stworzyłby tak wybitnych arcydzieł. Jego Ukrzyżowanie Chrystusa nawiązuje do Rubensa. Na wzór holenderski Stech wykonał cały szereg portretów, z których kilka przechowuje gdańskie Muzeum Narodowe. Wybór Macieja na apostoła przywołuje z kolei najlepsze włoskie pracownie. To samo da się powiedzieć o Ukrzyżowaniu św. Andrzeja czy o pełnym tragicznej dynamiki, jakże barwnym obrazie Rzeź niewiniątek betlejemskich. A przecież nie malował w samym tylko kościele, ale i w krużgankach przyległego doń klasztoru, gdzie płaszczyzny luków pod sklepieniem wypełnił aż piętnastoma dużych rozmiarów płótnami, kształtem dopasowanymi do ich wykroju. Andrzej Stech zmarł w 1697 r.

Albo nieco starszy odeń Jan Krieg, zmarły w 1643 r., też wzięty malarz, cysters późnego powołania, który ozdabiał ołtarz dedykowany św. Urszuli. Gdzie z kolei ten człowiek spod Królewca, zamieszkały w Gdańsku, zobaczył tak wspaniały galeon, odmalowany z fotograficzną dbałością o szczegół w obrazie Przybycie św. Urszuli do Kolonii? Musiały do Gdańska zawijać ogromne okręty, bo Krieg poza swoje miasto nigdzie się dalej nie wypuszczał. Choćby taki szczegół: z otwartych łuków na burtach zieją paszcze dział na dwóch poziomach. Św. Urszula to pobożna mieszczka gdańska z różańcem i kufereczkiem w ręku. Na nabrzeżu rewia mody XVII-wiecznych strojów krzątających się tam mieszczan i kupców. Święta nie należy do tego świata, odwraca się od niego, podąża w swoją stronę.

Ale wszystkich kolegów z bractwa św. Łukasza przebił Hans Han, nieco od nich starszy, bo zmarły w 1628 r. Ten Ślązak z Nysy, po odbyciu artystycznych wojaży do Holandii i Włoch, osiadł w Gdańsku i tam założył własną pracownię malarską. Miał stamtąd blisko do obu cysterskich opactw, w Oliwie i w Pelplinie. To im poświęcił prawie całe swoje artystyczne życie. Na grunt polski przeniósł holenderskie i włoskie doświadczenia, nowe techniki i ujęcia, w tym grę światła i cienia. Jego Koronacja Najświętszej Maryi Panny w ogromnym, sześciokondygnacyjnym retabulum w prezbiterium jest przewspaniała, utrzymana raczej w konwencji włoskiej, nie holenderskiej. Na to radosne święto niebios, wraz z zastępem aniołów, stawili się wszyscy wielcy XVII-wiecznego świata, czyli szlachta i duchowieństwo w strojach z epoki – wyborne towarzystwo. Nie widać tylko prostego ludu. Czyżby kmiotkowie nie zdążyli na uroczystości? Niektórych magnatów można rozpoznać po rysach twarzy i po przydanych im atrybutach godności i urzędów. Stawili się święci wszystkich wieków – koronacja odbywa się bowiem w wymiarze pozaczasu. Jeden z mnichów w bieli – jakby cysters – prezentuje księgę. Na otwartych stronicach widnieje po łacinie westchnienie: Okaż się Matką.

 

Warto odwiedzić