Klucze królestwa niebieskiego

20 lut 2022
Benedykt XVI
 

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?”. A oni odpowiedzieli: „Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków”.

Jezus zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?’. Odpowiedział Szymon Piotr: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Na to Jezus mu rzekł: „Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”. Wtedy surowo zabronił uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem. Mt 16, 13-20

 

Oto jeden z wielkich tekstów ewangelicznych roku kościelnego. Słyszymy w nim pierwowzór wyznania wiary Kościoła, które po wszystkie czasy będzie wyznacznikiem jego tożsamości. Słyszymy obietnicę zbudowania Kościoła oraz przekazania kluczy Piotrowi. Chciałbym z tego wielkiego tekstu wyciągnąć i przemyśleć jeden wątek, a mianowicie słowa dotyczące kluczy.

(…) Przekazanie kluczy nastąpiło wcześniej w czytaniu ze Starego Testamentu. Władza kluczy miała zostać odebrana zarządcy pałacu Szebnie z powodu jego niewierności, a następnie jego urząd miał zostać przekazany komu innemu podczas dość szczególnej ceremonii. Słowa towarzyszące osadzeniu Eliakima na urzędzie są tak wzniosłe, że w oczywisty sposób wykraczają daleko poza tę postać, która szybko znika z kart historii i o której nic więcej nie wiemy. Nie dotyczą one tylko zarządcy pałacu, ale zapowiadają większą, ostateczną władzę kluczy. Te słowa Starego Testamentu są prawdziwym proroctwem czekającym na swoje właściwe wypełnienie.

W rozmowie z uczniami pod Cezareą Filipową Jezus podejmuje tę niespełnioną jeszcze zapowiedź i nadaje jej definitywne znaczenie. On jest Synem Dawida, głową domu Dawidowego, a zarazem Synem Bożym. Przez Niego dom Dawida stał się domem Bożym, królestwem Bożym. Zaś klucze domu Dawida, które ma do przekazania, stały się kluczami królestwa niebieskiego. Słowa o kluczach robiły wielkie wrażenie zwłaszcza na naszych germańskich przodkach. Wyobrażali sobie, że gdy człowiek przychodzi do nieba, jest tam wielka brama, przy której stoi Piotr z potężnymi kluczami. Dwa klucze do dzisiaj stanowią element herbu papieskiego. Dlatego jeśli chcemy zostać wpuszczeni do wiecznego mieszkania zamiast błąkać się na wieki bez dachu nad głową, ważne, byśmy byli w dobrych stosunkach z tym, kto dysponuje władzą kluczy, od którego zależy, czy brama zostanie otwarta czy też nie. Pytanie brzmi: jak właściwie można wejść do środka? To pytanie rozważaliśmy, mówiąc o mieszkaniach w domu Ojca, a dzisiaj zostaje ono postawione z innej perspektywy. Jasne jest bowiem, że niebo nie jest tylko jakimś domem, choćby położonym gdzieś w górze i bardziej okazałym. Jest zupełnie inne. Dlatego nie ma też zwyczajnych drzwi i kluczy. Jak w takim razie można się tam dostać? Jak mamy stać się godni życia z Bogiem na wieki? Jak mamy żyć, by nasze życie zostało uznane za dobre?

Do obrazu kluczy Pan dodaje jeszcze jeden obraz, który był używany przez rabinów, współczesnych Mu żydowskich nauczycieli. Jest on czytelny także dla nas i może nam pomóc zrozumieć słowa o kluczach. To obraz wiązania i rozwiązywania: cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie. Żydowscy nauczyciele w czasach Jezusa posługiwali się tym obrazowym porównaniem w podwójnym znaczeniu: po pierwsze, wyrażało ono mandat nauczania, interpretowania Pisma Świętego i wyjaśniania, co naprawdę Bóg chciał powiedzieć przez swoje słowo, jaki jest jego właściwy sens. Sam Jezus mówi o tym w innym miejscu: wzięliście klucze poznania (Łk 11, 52). Zamiast prowadzić ludzi do poznania, zatrzymaliście klucze dla samych siebie. Pan zarzuca uczonym w Piśmie, że byli niewiernymi rządcami, którzy źle posługiwali się kluczami, którzy nadmiernie komplikowali Pismo swoją specjalistyczną wiedzą, tak że nikt już nie wiedział, co ono właściwie mówi. „Macie klucze" to znaczy: macie otwierać Pismo, aby było zrozumiałe, aby stawało się drogą życia. Na tym polega wasze pełnomocnictwo i wasza odpowiedzialność. Władza kluczy oznacza więc przede wszystkim mandat nauczania, zadanie i upoważnienie otwierania tego, co Pan daje nam poznać. Oznacza również, według żydowskich nauczycieli, władzę dyscyplinarną, tzn. władzę decydowania o dyscyplinie kościelnej w odniesieniu do uznanej doktryny; rozstrzygania o tym, co jest, a co nie jest zgodne z wiarą.

Jezus podejmuje te dwa znaczenia władzy kluczy i odnosi je do Piotra i jego następców. To znaczy: przekazuje Piotrowi, a wraz z nim Kościołowi, mandat nauczania i mandat kierowania. Sobór Watykański I wyraził to następująco: Piotrowi i jego następcom udzielona została misja ostatecznego, inaczej mówiąc nieomylnego orzekania oraz władza jurysdykcji, czyli zadanie i prawo kierowania Kościołem. Kościół ma mandat nauczania, mówienia nam, czego Bóg chce od nas, wykładania Pisma we właściwy sposób. Ma władzę dyscyplinowania, by nie popadł w chaos, by kierowała nim wola Boża, a nie ludzkie idee. Inaczej mówiąc, przekładając to na język współczesnego świata: Kościół nie jest sklepem samoobsługowym, w którym każdy wybiera sobie to, co mu się podoba, co uzna za jeszcze pasujące do dzisiejszych czasów i do przyjęcia we własnym życiu. Pismo Święte nie jest supermarketem, z którego można wybrać kilka towarów, które się nam spodobają, a resztę odrzucić, ale jest objawieniem się Boga, przez które wskazuje On nam naszą drogę. A Kościół otrzymał misję i władzę, aby ustalać prawdziwe znaczenie Pisma Świętego w sposób ważny i wiążący.

Być może dzisiaj nam się to nie podoba, ponieważ przywiązujemy wielkie znaczenie do wolności i sądzimy, że każdy powinien być w stanie sam wymyślić swoje własne chrześcijaństwo, które będzie mu odpowiadało, albo przynajmniej - jeśli już nie każdy z osobna -to przynajmniej powinniśmy demokratycznie uzgodnić jakąś wspólną wersję. Na pierwszy rzut oka wydaje się to bardzo piękne i kuszące: ustalamy demokratycznie, co powinno nadal obowiązywać, i w ten sposób dostajemy naszą wersję chrześcijaństwa. Ale jeśli przyjrzymy się bliżej takim postulatom, okazuje się, że wcale nie poszerzają one naszej wolności. Bo w rzeczywistości chodzi tu o określone grupy, komisje, zjazdy delegatów, komitety i inne ciała, które próbują wytargować coś, co z ich punktu widzenia wydaje się słuszne. Ale wtedy także inni musieliby to przyjąć. A wówczas nie podporządkowujemy się słowu Boga, ale jakimś zupełnie przypadkowym grupom. I nie jest to żadna wolność.

Ta sprawa sięga jeszcze głębiej. Jeśli tworzymy chrześcijaństwo według własnego pomysłu, to gubimy samą jego istotę, która stanowi o tym, że warto być i trwać w Kościele. Bo nie włączamy się wtedy z naszą wiarą w wielką, powszechną, ustanowioną przez Boga wspólnotę Kościoła, która obejmuje żywych i umarłych, która podtrzymuje nas i w której odnajdujemy nasze wieczne mieszkanie, ale dołączamy do jakiejś grupy, do klubów i towarzystw, które się szybko rozpadają i zmieniają. Ale przede wszystkim przy takim nastawieniu odrzucamy pochodzący od Boga dar wiary, przez który On mówi nam, jak jest, i zastępujemy go ludzkimi opiniami. Na opiniach zaś - wiemy przecież, jak szybko mogą one ulec zmianie - ani nie da się budować życia, ani nie da się polegać w chwili śmierci. Nie możemy budować ludzkich opinii na piasku, ale tylko na skale, którą daje nam Bóg i która jedynie jest trwała.

Jeśli wybieramy wiarę, wówczas - wracając do Ewangelii - osiągamy to, że ludzie myślą sobie: tego mogłoby być więcej, tamto może być, to moglibyśmy zrobić tak albo jeszcze inaczej. Ale ostatecznie liczy się nie to, co ludzie sobie pomyślą albo co my sami sobie pomyślimy, ale to, co może nam dać tylko Ojciec Niebieski, co nie pochodzi z ciała ani krwi. To jest prawdziwe dobro. Jeśli Kościół tego nie ma, wówczas nie jest do niczego potrzebny. Tylko jeśli daje nam coś więcej niż ludzkie opinie, jeśli zgodnie ze słowem Pana daje nam to, co nie pochodzi z ciała i krwi, ale od Ojca w niebie, tylko wtedy dostajemy to, czego naprawdę potrzebujemy i czego nikt inny dać nam nie może: trwały grunt i prawą drogę życia. I wtedy czyni nas wolnymi, bo nie jesteśmy wówczas uzależnieni od jakichś grup czy rezolucji, ale wszyscy jesteśmy równi i podlegli jedynie Bogu żywemu, który przez swój Kościół wyjaśnia nam słowo. Bo przecież nawet papież nie może robić tego, na co ma ochotę. Nie jest monarchą absolutnym, jak dawniejsi królowie. Wręcz przeciwnie: jest gwarantem posłuszeństwa. Odpowiada on za to, żebyśmy nie kierowali się jego lub czyimikolwiek opiniami, ale odwieczną wiarą Kościoła, której broni on, na dobre i na złe, przeciwko obiegowym opiniom. Pan przyrzekł nam, a potwierdza to historia Kościoła na przestrzeni dwóch tysięcy lat, że nawet poprzez złych i nieodpowiednich papieży obietnica ta pozostała w mocy, że słowo Boże było właściwie wyjaśniane i została zachowana wiara, która nie jest opinią, ale Jego darem.

Związywanie i rozwiązywanie oznacza więc dysponowanie kluczami poznania i drogi, mandat nauczania i dyscyplinowania. Ale metafora ta ma jeszcze ostatnie, trzecie znaczenie: oznacza władzę przebaczenia, odpuszczania grzechów. Sam Piotr, który zaparł się Jezusa, potrzebował przebaczenia. My wszyscy go potrzebujemy. Ostatecznie to przebaczenie jest właściwym kluczem królestwa niebieskiego, który Pan Bóg w tej godzinie złożył w świecie przez Chrystusa. Jest to zatem Ewangelia nadziei. Mówi nam ona, że nie jesteśmy sami we mgle tego świata. Słowo Boże naprawdę wskazuje nam drogę. Nie jesteśmy sami w naszych upadkach, bo Bóg jest dobry i obdarza nas łaską przebaczenia, ilekroć jej potrzebujemy. Prośmy Pana, żebyśmy stale uczyli się coraz bardziej żyć według jego słowa i żebyśmy wciąż na nowo przyjmowali Jego przebaczającą dobroć.

***

Benedykt XVI
z książki Głód Boga

 

Warto odwiedzić