Samowystarczalni

27 lip 2012
Elżbieta Nowak
 

Jechałam do radia tramwajem. Znów tym niskopodłogowym i obszernym. Jedyne wolne miejsce siedzące w zasięgu wzroku było naprzeciwko wejścia, jako drugie krzesło „otwierane”, wzdłuż kierunku jazdy. Na zewnętrznym siedziała młoda osoba z SM, czyli z kulami i całym tym charakterystycznym wyglądem ciała.

Wcisnęłam się tyłem, z plecaczkiem, między nią i barierkę odgradzającą od normalnych siedzeń. Tramwaj ruszył. Nie zdążył się rozpędzić, gdy nagle gwałtownie zaczął hamować. Natychmiast pomyślałam o mojej kalekiej sąsiadce, że pewnie poleci do przodu, a tam wolna przestrzeń, i spadnie. Próbowałam więc ją pochwycić za ramię, wychylając się w przód, a tymczasem to ja grzmotnęłam na ziemię z całej siły. Jakaś stojąca pani pomogła mi się wygramolić, a ta chora troskliwie wypytywała, czy nic złego mi się nie stało. Takie odwrócenie ról.

Chciałam być pomocna – jaka to jestem dobra! – a tymczasem to ja potrzebowałam pomocy. Cała sytuacja jednak mnie też mocno rozśmieszyła, chociaż trochę stłukłam sobie rękę i wybłociłam ubranie, bo akurat padał deszcz i było mokro, więc podzieliłam się tym z sąsiadkami:

– I kto by pomyślał, że na siedząco można też mieć wypadek!

Przez tę historyjkę chciałam powiedzieć, że czasem staramy się, by dobrze wypaść – jacy to jesteśmy wspaniali – a tu nagle los daje nam prztyczka z nos, jakby chciał powiedzieć: to ty sam, człowieczku, potrzebujesz pomocy….

Bo dalej też nie było ciekawie. Tego dnia w radiu nie poszedł rano mój felieton w ramach Myśli na dobry dzień, i chciałam się dowiedzieć, dlaczego. Tekst akurat uważałam za wyjątkowo udany – o Euro-koko-spoko – cieszyłam się z góry na reakcję słuchających i na to, że być może się komuś spodoba. Jednym słowem – w duchu byłam z niego dumna. Podejrzewałam nawet ewentualną ingerencję nieistniejącej cenzury… Prawda okazała się jednak prozaiczna. Koleżanka, która miała go wrzucić na antenę, po prostu zapomniała o tym. Dziecko jej się rozchorowało, było trochę zamieszania i wypadło jej to z głowy. Taaaki wspaniaaały tekst, a ona tak zwyczajnie zapomniała! Jak mogła? I znów prztyczek w nos.

Czy zauważyli Państwo pewną prawidłowość? Bo ja – tak. Otóż jeśli tylko odrobinę „zadrę nosa”, jeśli kogoś w duchu potępię, jeśli coś skrytykuję itp., to niemal natychmiast prawie to samo przydarza się mnie samej. W taki to sposób zostaje ukarana moja pycha. I jeszcze dobrze, jeśli uda mi się to zauważyć, bo czasem taka kara wydaje się niezasłużona, i to już jest najwyższy stopień.

Mawiają ludzie mądrzy, że ludzka pycha umiera w człowieku w tydzień po jego śmierci. A już najbardziej widoczna jest jako lęk przed jakimkolwiek darem, i świadczy o niej heroiczna samowystarczalność.

Ta heroiczna samowystarczalność to była najbardziej charakterystyczna cecha mojej nieżyjącej już sąsiadki – świeć, Panie, nad jej duszą, dobra była z niej niewiasta! Uważała, że zawsze za wszystko trzeba płacić, i nigdy nie mieć żadnych zobowiązań. Nawet gdy jej zanosiłam jakieś ugotowane produkty, to potem oddawała naczynie napełnione swoim darem, nawet mawiała, że nie wypada oddawać pustego. Oczywiście wolała siedzieć sama w święta i mówić, że tak jest jej lepiej, niż iść do dzieci, bo sądziła, że jest niemile widziana przez synową. I tak dalej…

Nigdy nie zapomnę też pewnej starszej pani. Wysiadała latem z tramwaju. Pod jedną pachą trzymała małoletniego wierzgającego wnuka, a w drugim ręku miała jakieś torby, zabawki dziecka i coś tam jeszcze – cały stos. Zapytałam asertywnie, nauczona doświadczeniem, że ludzie teraz odmawiają, czy mogę w czymś pomóc. Nie, nie! – niemal wykrzyknęła oburzona – sama muszę sobie poradzić!

Mój tato już trochę pod koniec życia pogodził się z tym, że nie wszystkich może obdarować swoimi dobrymi uczynkami, a uważałam nawet złośliwie, że przez nie lubił ich wdzięczność… Ale nawet i on potrafił się cieszyć, że odkąd chodzi o lasce, to nawet ustępują mu miejsca. Czyli – uczył się przyjmować. Jednak gdy już wysiadał z tramwaju, to zawsze musiał podać rękę, jeśli za nim wychodziła jakaś starsza pani, choć mu tłumaczyłam, że to on potrzebuje pomocy. Tego się nie wykorzeni!

Pod naszym kościołem jest kilku stałych żebraków, którzy wcale źle nie wyglądają, ale to jest ich recepta na życie. A głowę dam, że wiele innych osób potrzebujących niemal umiera z głodu po cichu w domu, bo przecież ich honor by nie wytrzymał, gdyby poszli gdzieś poprosić o zapomogę.

Znalazłam kiedyś – jeszcze w roku 2003 – w jakiejś gazecie, tekst o. Michała Zioło pt. Pycha, i zrobiłam sobie z niego odbitki, czasem komuś podaruję (kto się o to nie obrazi naturalnie). Ale sama też od czasu do czasu wracam to tego tekstu. Nie jest łatwy, wiele w nim treści. I za każdym razem coś nowego odnajduję. Dziś, gdy piszę te słowa, szczególnie trafiło do mnie zdanie: Pycha rzeczywiście nie znosi więzi, jest stanem permanentnego rozdziału, podziału, zerwania i słodkiej, lecz narkotycznej samotności. Dlaczego dzisiaj? Bo właśnie odmówiłam pójścia z rodziną na mecz najmłodszego wnuka. Fakt, że boli mnie noga i mam artykuł do napisania, nie do końca mnie usprawiedliwia. Bo przecież mogłam się wysilić i przemóc. Teraz tego żałuję. Ale już jest za późno.

 

Warto odwiedzić